Młody człowiek stanowi, kolokwialnie mówiąc, nieuformowaną plątaninę emocji, buntu i zamknięcia w sobie, która w zależności od autora (najczęściej otoczenia) przybiera określony kształt. Większość osób, które znam (żeby nie powiedzieć wszyscy) i które przeszły przez cykl dydaktyczny, jaki oferuje AMF, pod jego wpływem po prostu się zmieniła. Nie znaczy to jednak, że po zakończeniu czynnej przygody z AMF każdy staje się taki sam jak reszta absolwentów, choć na pewno każdy staje się bardziej pewny siebie, z określonymi własnymi celami w życiu, gotowy iść po swoje i na dodatek swoim entuzjazmem porywający za sobą innych – ale nie do końca tylko o to tu chodzi. Każdy w pewnym sensie dostaje to, czego mu potrzeba – „przymusowe” obcowanie z rówieśnikami, chwile refleksji, odkrycie talentów, a także sposoby na wyładowanie emocji i wyrażenie siebie. Opuszczając ramiona Fundacji, nie jest się już takim pogubionym w sobie człowiekiem, jakim się do niej przyszło. Pomaga ona przetrwać, jak znany autor powiedział, ten straszny syf, zwany dojrzewaniem.